11 wrz 2011

Reykjavik story. The last part.

Notatki z Islandii znalezione po kilku miesiącach. A ponieważ powinnam teraz robić mnóstwo innych rzeczy, więc. :)
Raz usłyszałam jak ktoś trąbi. Ponieważ było to pod koniec wyjazdu - byłam przyzwyczajona do tutejszego spokoju i luzu - przestraszyłam się - coś musiało się stać! Okazało się, że rower przypięty do latarni przewrócił się i jego koło wystawało na ulicę uniemożliwiając przejazd aut.
Koreańczycy nauczyli mnie robić bisukaru - koreańską ryżankę, którą jedzą wszystkie grzeczne koreańskie dzieci. Bardzo mi smakowało (jak wszystko z mlekiem, no może z wyjątkiem Malibu :P).
Kanadyjka w ramach wolontariatu (cytuje by nie zepsuć tłumaczeniem) 'donates her hair'.
W przedszkolach byli panowie przedszkolanki. Czy istnieje sensowną nazwa mężczyzny, który zajmuje się dziećmi w przedszkolu? Przedszkolanek?
W centrum handlowym znane marki sąsiadują z ciuchlandami. Te ostatnie są tu wielce popularne - przy islandzkich cenach nie dziwota.
Na basenie widziałam pana z nogą w gipsie. Specjalny pokrowiec i zupełnie nie przeszkadzała mu ona w pływaniu.
Opowieść naszego przewodnika podczas wyprawy na Snaeflesness: over there used to live a fox hunter. Authorities paid him for every fox he shot. So he was very thorough at his work. He went hunting and he tried to kill whole family he killed fox mother, fox father and fox children.
Za to podczas przebieżki wokół półogra Bardura ten sam przewodnik ostrzegał nas 'Don't look him in the eye. Or you'll die INSTANTLY. '
Eurowizja na Islandii to sprawa wagi państwowej. Podczas finałów życie zamiera, widzowie zgromadzeni w pubach żywiołowością reakcji przenikają kibiców.
Widziałam Parlament, siedzibę premiera, prezydenta, bank centralny, lotnisko, centra handlowe. Nigdzie żadnych ochroniarzy, strażników, mundurowych, wojskowych (btw, Islandia nie ma sił zbrojnych). Jakie więc było moje zdziwienie, gdy podczas spaceru natknęłam się na budynek otoczony zaporami przeciwczołgowymi, strzeżony przez uzbrojonego strażnika, kraty w oknach i strażnik nie pozwolił mi na zrobienie zdjęć. Zanim przeczytałam tabliczkę nad drzwiami było dla mnie jasne, że mam do czynienia z ambasadą Stanów.
Przewodniczka zorganizowanej wycieczki po Reykjaviku niosła ze sobą drabinę. Gdy chciała coś powiedzieć całej grupie rozstaw Ala owo narzędzie pracy i przemawiała z wysokości.
Wracając z imprezy usiadłam na murku, żeby skończyć pisać smsa. Jacyś zupełnie obcy ludzie mnie zagadnęli 'Is everything ok?'. Liczę, że to dowód wszechobecnej życzliwości, a nie mojego wyglądu. :)
Kawalkada policjantów na motorach. Każdy motor cywilny, każdy inny, panowie (a może panie też?) po prostu mieli na sobie żarówiaste kamizelki z napisem Policja na plecach.
Ultimate fuel - hydrogen gas station znalazłam na przedmieściach Reykjaviku.
Niewiele dalej były dwa nowiusieńkie i nieczynne centra handlowe. Jak przyeszedł kryzys i bankructwo najemcy się wycofali.
Horse rental. Brzmi absurdalnie (ale nie tak, jak 'konie na godziny'. :)
Japończycy zachwalali wołowinę z Kobe. Kobegiu o niej mówią.
Rano (tak nieomal do południa) po Reykjaviku chodzą tylko turyści.
Fajnie się prezentował krawaciarz jadący na rowerze. Nie dość, że był w samym gajerze, gdy temperatura nie przekraczała 5 stopni, to nic sobie robił z wiatru, który malowniczo powiewał jego krawatem.

4 wrz 2011

Bo pewne rzeczy po prostu są proste.

Czyli dopadł mnie stres, ludziowstręt i krytycyzm ponad wszelką miarę. I tak się wożę z całą masą przemyśleń, wkurzeń, niezadowolenia przede wszystkim z siebie. Na parapecie koło łóżka postawiłam pocztówkę z Islandii z napisem 'to soak your head in water'. Więc w poczuciu, że trzeba przetrwać, przespać, przeczekać trzeba mi chodzę na basen, zanurzam głowę, pozwalam na chwilę niemyślenia. W pozostałych chwilach wałkuję we łbie mnóstwo różnych co, po co, dlaczego i skąd. Wałkowanie na wszystkie strony nie pomaga. Ulga przychodzi w najmniej spodziewanym momencie, z najmniej spodziewanej strony - budzę się z krzykiem z koszmaru sennego i wtem - eureka! Już wiem co mi dolega, co powoduje zaciskanie szczęk, napinanie mięśni i nieustającą chęć wyprasowania sobie mózgu żelazkiem.
Przeżywszy w wyobraźni najgorszy z możliwych scenariuszy, nagle okazuje się, że cała sprawa ma pozytywy, niepowodzenie planu A daje szansę planom od B do Z i dlaczego się w sumie bezsensownie upieram, że wszystko musi być dokładnie tak, jak zaplanowałam, pod dyktando, linijkę, według algorytmu, gdzie z każdego kwadracika schematu odchodzi tylko strzałeczka z opcją TAK.
Powtarzam sobie jak mantrę, że niepotrzebnie się przejmuję, wypieram z głowy kolejne złe scenariusze, przecież wiadomo, że się nię sprawdzą, nigdy się jeszcze
nie sprawdziły. Planuję urlop, na który wcale nie mam ochoty, choć to przecież spełnienie marzenia. Nagle mam myśli, że chciałabym w górach, ale ja przecież nie
lubię gór i pieszych wędrówek. Potrzebuję przestrzeni. Jeszcze ten planowany niechciany urlop się nie zaczął, a myśli wybiegają w 2012 i kolejne wyjazdy. Pierwszy raz w życiu nie umiem podjąć decyzji. Piętnaście lat temu na samą myśl, że mogłabym zobaczyć Big Apple eksplodowałabym z radości, więc dlaczego teraz pomysl jechania tam z najfajniejszymi ludźmi jakich znam uwiera niczym piasek w bucie, intuicja wrzeszczy, szkoda tylko, że to pusty wrzask, bez konkretnego przekazu. Wszem i wobec mówię, że nie jadę, a ukradkiem, jak nikt nie widzi sprawdzam cenę biletów. Próbuję znaleźć dużo przeciw, a jednocześnie wiem, że chcę tam być; planuję alternatywne wyjazdy, takie bardzo szalone z widokiem na Himalaje (o co chodzi z tymi górami?!), składam obietnice, że teraz to już na pewno się wezmę za siebie żeby mieć kondycję i wejść na Kilimandżaro; ale rzeczywistość skrzeczy, przecież dobrze wiem, że chcę książki, herbaty i tego, by nie musieć podejmować żadnych decyzji, przez chwilę nie być odpowiedzialną, zorganizowaną i przezorną, niech ktoś za mnie zdecyduje, zrobi, chcę na gotowe.
A prostota tkwi w recepcie na ludziowstręt. Jak zwykle gdy w grę wchodzą proste jak drut rozwiązania nie obyło się bez Luni i hołubienia naszego skilla polegającego na znajdowaniu nasłonecznionych, ciepłych miejsc gdzie dają zimne piwo, w czym osiągnęłyśmy prawdziwe mistrzostwo. Usłyszałam kilka słów prawdy, powiedziałam parę niefajnych rzeczy na głos, a gdy Intercity przez Kutno zniknął za zakrętem wiedziałam, że moją mizantropię mogę odłożyć na półkę. Mam najfantastyczniejszych przyjaciół na świecie i nie powinnam była nigdy w nich wątpić.
A reszta też się ułoży. W takim towarzystwie nie ma specjalnie wyjścia. :)