1 wrz 2010

Sterem, żeglarzem, okrętem.

To był bardzo szalony sierpień.
Ot tak napisałam maila do upatrzonego jachtklubu - że chcę być członkiem i chcę się szkolić. Odpowiedź przyszła następnego dnia, godzinę później byłam zapisana, w ciągu paru następnych godzin przeorganizowałam swoje życie. Zmieniłam godziny pracy, snu, nawyki żywieniowe i wszelakie inne po to, by co dzień stawiać się w marinie o 17.
Jak wszystkie szalone i nieprzemyślane decyzje w moim życiu i ta była strzałem w dziesiątkę. Poznałam parę bardzo fajnych osób, nauczyłam się czegoś, co kiedyś być może pozwoli mi spełnić moje termofilne marzenia, przez miesiąc co dzień słuchałam szumu wiatru, plusku fal, wystawiałam błędnik na próby, przekonałam się, że od kiwania robię się głodna, że nawet przewiana, opatulona mimo lata w dwie bluzy z kapturem mogę być zadowolona i uchachana.
Wczoraj zdałam egzamin, a potem mój żeglarski guru pokazał nam łódkę, którą podczas długich zimowych wieczorów mamy doprowadzić do stanu używalności. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Jest ogromna, drewniana i choć z moimi obecnymi umiejętnościami niegodnam na nic więcej jak potrzymanie odbijacza to mam marzenie, by kiedyś stanąć na niej za sterem.
A w tak zwanym miedzyczasie odwiedziłam dwa miejsca, które są dla mnie poniekąd domem. Bo jak nazwać to, że mam klucze i czeka tam na mnie moja własna szczoteczka do zębów? :)
Do tego tatar, wiśniówka, brykanko (tak! w końcu pląsałyśmy z Lunią pod Wawelem!) i cała masa nowych wzruszeń. Począwszy od zaopatrzenia lodówki, w której czekały na nas szynka i miodowe piwo, po to, że gdy zakasłałam przez sen J. wstał i rzucił się zamykać okna.
Tydzień później kolejna rozpusta, z wiadrem chłodniku, wiśniówkowym tortem, okładami z wódki, placem zabaw. I znowu nic nie musiałam, wszystko mogłam i choć jeszcze nie odważyłam się zrobić tego, co pewnie jest mi cholernie potrzebne, to kiedyś się zdobędę na odpowiednią odwagę i egoizm. Wiem, hermetyczne, ku pamięci zapisuję. :)
To jeszcze jedna hermetyczna konserwa, odkryta gdy cała reszta imprezy leczyła ciężkiego ka^H^H^H^H tj. przeżywała błogosławieństwo Oh-my-God of hangovers. Uświadomiłam sobie, że przez miniony rok nauczyłam się sobie zadawać pytania. Choćby nie wiem jak były tabu, niewygodne, nie na miejscu, przykre, demonogenne.

26 lip 2010

Wzrusz. Niespodziewany.

Zapiszę to sobie, żeby nie zapomnieć.
Tych smsów wyrażających troskę. Maila niby o aparatach i obiektywach, ale z ciepłym słowem i zaproszeniem "wpadnij do mnie, mam gorzką czekoladę z orzechami". Wyciągnięcia na lunch, tłumaczenia i chyba ulgi w stwierdzeniu "nie sądziłem, że to się tak konstruktywnie skończy".
Życzliwych pytań, słuchania mnie i moich opowieści.
Cierpliwości i uczynności i tego, że mogę powiedzieć co i kiedy zechcę.
Naprawdę się wzruszyłam. Tak jak wzruszyła mnie wcześniej troska wielu osób, które dały radę słuchać o moich perypetiach, udzielać mi rad i wspierać.
I muszę też oddać sprawiedliwość moim rodzicom, że udzielili mi najlepszych i najbardziej zwięzłych rad w kwestii związków jakie kiedykolwiek otrzymałam. Tata powiedział, że druga osoba ma mnie ciągnąć do góry, a nie w dół. A mama powiedziała, że niezależnie od mojego niełatwego charakteru mam się upierać przy pryncypiach. I najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że naprawdę nic więcej nie musieli mówić.

Co skończyło się...

Gdy zakończyło się to, co znaczyło dla Ciebie wszystko.
Gdy znów Cię budzą dni, tą samą natrętną, tęskną myślą.
Pragniesz by jeszce raz przeżyc czas, który juz dawno minął
Chcesz stanąć twarzą w twarz z niepowtarzalną ulotna chwilą.
Co skończyło się niech brzmi w Tobie jak dźwięk
Jak znajomy wiersz, niemilknący szept.
Co zmieniło się w przeszłości słodkiej część
Skryj w sobie jak skarb, niezmazany ślad.

Jeszcze raz poczujesz dawny smak, iskry w twym spojrzeniu.
Sam pomyśl silniejszym być niz czas.
W pamięci trwają wciąż, jak na wyblakłym zdjęcia tle
Zdarzeń urywki, które wracają zawsze jak późny sen.
Co skończyło się nich brzmi w Tobie jak dźwięk
Jak znajomy wiersz, niemilknący szept.
Co zmieniło się w przeszłości słodkiej część
Skryj w sobie jak skarb, niezmazany ślad.

25 lip 2010

Kieliszek czystej wiśniówki poproszę.

Musi być do wyboru,
Zmieniać się, żeby tylko nic się nie zmieniło.
To łatwe, niemożliwe, trudne, warte próby.
Oczy ma, jeśli trzeba, raz modre, raz szare,
Czarne, wesołe, bez powodu pełne łez.
Śpi z nim jak pierwsza z brzegu, jedyna na świecie.
Urodzi mu czworo dzieci, żadnych dzieci, jedno.
Naiwna, ale najlepiej doradzi.
Słaba, ale udźwignie.
Nie ma głowy na karku, to będzie ją miała.
Czyta Jaspera i pisma kobiece.
Nie wie po co ta śrubka i zbuduje most.
Młoda, jak zwykle młoda, ciągle jeszcze młoda.
Trzyma w rękach wróbelka ze złamanym skrzydłem,
własne pieniądze na podróż daleką i długą,
tasak do mięsa, kompres i kieliszek czystej.
Dokąd tak biegnie, czy nie jest zmęczona.
Ależ nie, tylko trochę, bardzo, nic nie szkodzi.
Albo go kocha albo się uparła.
Na dobre, na niedobre i na litość boską.

29 mar 2010

Ratunkeo

Zachciało mi się wygody. Dla wygody pojechałam do warsztatu zmienić żarówkę. Bo nie opyla mi się jechać na drugi koniec miasta, żeby mi to Tata zrobił. A mnie samej ubrudzić i podrapać rąk też się nie chciało.
Zapłaciłam równowartość piwa w knajpie i szczęśliwa pojechałam w stronę zachodzącego słońca.
Aha. Szczęśliwa jak cholera. Bo wtedy jeszcze nie wiedziałam, że pod warsztatem przytrzasnęłam sobie skraj kurtki drzwiami. Dokładnie ten skraj, na którym jest suwak.
Suwak się rozleciał, a rozlecianym metalowym cusiem przecięłam sobie rajstopy. Tak, te turkusowe, które tak mi pasują do mojego obrzydliwie optymistycznego ostatnimi czasy nastroju.
W domu odkryłam, że suwaka nie umiem naprawić. I zahaczyłam kolejne rajstopy. Wiem, było ubrać dres, a nie się stroić.
Wieczorem postanowiłam pójść wcześniej spać. Kiedy o 23 opatulona w szlafrok zmierzałam pod prysznic Eryk dostał małpiego rozumu i zaczął wyć pod oknem. Na moim cichym zamieszkałym głównie przez emerytów podwórku.
Wyłączyłam alarm i nie zdążyłam nawet wejść pod prysznic, gdy znowu rozległo się wycie. Wurg. Wyłączyłam, upewniłam się, że alarm jest wyłączony i postanowiłam kontrolnie posiedzieć nad książką. Latanie z za przeproszeniem gołą dupą na dwór to średnia przyjemność. (Co z tego, że pełnia, mam wolne od latania na miotle).
Kiedy mimo wyłączonego alarmu zaczęło znów wyć przypomniałam sobie notkę i implikacje z niej płynące. Mianowicie pan od wymiany żarówki nie wyjął podczas tej operacji kluczyka ze stacyjki. A kluczyk w stacyjce przez ileśtam czasu owocuje potem takimi atrakcjami.
Przy kolejnym wyciu nie wytrzymałam i zabrałam Eryjca na przejażdżkę, podczas której oczywiście nie mogłam znaleźć magicznego przełącznika, który pokazywał pan w ASO. Przecież widziałam, gdzie jest a teraz nic! zniknął! WURG po trzykroć!
Obawiam się, że nie pozostaje mi nic innego jak wleźć w moje dwa pancerne śpiwory i spędzić noc w samochodzie. Ahoj przygodo, taka twoja mać!

9 mar 2010

Równowaga

Powiedzonka i przysłowia ludowe. Coś za coś. Musi istnieć równowaga. Karma.
Z drugiej strony Lunia od dawna głosi, żeby nie dać sobie dmuchać w kaszę i żądać kawioru. Oraz powtarza jaką bzdurą jest twierdzenie, że nie można mieć wszystkiego. Podobno to ja jej sprzedałam tą filozofię.
Więc jeśli nawet się myliłam, jeśli dziś przychodzi mi płacić za niegdysiejsze lub przyszłe szczęscie, to tak, z podniesioną głową zapłacę licząc nieśmiało, że los nie upomni się o odsetki.
A póki co lęk zajadam pischingerem. Mam dzień dziecka.

7 sty 2010

Między rybą, a Fafikiem.

Gdzieś między rozważaniami o zasilaniu awaryjnym, plotkami o filmach, obiadem, a wyprawą do banku; między radosnymi planami "bo to już jutro!", poważnymi pytaniami i odpowiedziami, kilkoma przykrymi wiadomościami z gatunku "dlaczego złe rzeczy spotykają dobrych ludzi" uświadomiłam sobie, że jestem niebywałą szczęściara. Że miniony rok Mintaja był jednym z lepszych ever i zdecydowanie najbardziej przełomowy w paru kwestiach. Że choć dokonała się okrągła zmiana ilościowa, to najważniejsza była zmiana jakościowa, ta która w nosie ma daty i rocznice, dokonuje się niepostrzeżenie, a kiedy już wychynie z krzaków i kopnie w rzyć, to jest tak, że aż.
I niech tak zostanie.
Wszystkim, którzy się do tego przyczynili (a jeśli to czytasz, zapewne sie zaliczasz do tej grupy) dziękuję. I chcę by tych, którym dziekować mogę i powinnam z roku na rok było coraz więcej.