28 wrz 2009

Oddech przed skokiem na gleboka wode

Lunia mnie ubiegla, wiec nie musze juz pisac o tym jak bylo w Krakowie. :-)
To dosc wygodne tak imprezowac z kims, kto uwiecznia imprezy na blogu. Dzieki temu wiem gdzie, kiedy i w jakich okolicznosciach. Co przy okazji tez. Choc zal mi tego czegos strasznego, co w sumie nie okazalo sie takie straszne. Ciekawe, czy za 10 lat przypomnimy sobie o co chodzilo. :-)
A teraz - wysmiana, wyimprezowana, zadowolona... musze zrobic cos, co zepsuje mi humor. Wdech, wydech... Go!

20 lip 2009

Poniedziałkowo


Ten obrazek dosc dobrze oddaje dzisiejszy dzien.
Po weekendzie ze stadem nic dziwnego, ze nie bylam za bardzo wyspana, gdy rano trafilam na poczte. Moze to i dobrze, bo wezwanie do zaplaty czterocyfrowej kwoty urzedowi skarbowemu podnioslo mi cisnienie. Na tyle skutecznie bym sie obudzila i pocwalowa do domu szukac numeru do skarbowki. Ostatnimi czasy jestem stala klientka tejze instytucji i musze przyznac, ze choc balagan maja nieziemski, do tego stopnia, ze miedzy parterem, a trzecim pietrem opinia na temat tego, jaki formularz wlasciwie rozliczy moje skomplikowane dochody zmienia sie trzy razy, to obsluga jest wporzo. Dzis bylam pod wrazeniem, gdy po przelaczeniu mnie trzy razy, w koncu trafilam na pania prowadzaca moja sprawe, ktora laskawie znalazla moja wplate i zgodzila sie na to, bym wyjasnila watpliwosci pismem, ktore na dodatek moge wyslac im faksem, omijajac stanie w kolejkach. Jedna rzecz z glowy.
Podstepny poniedzialek nie zakonczyl na tym swoich harcow. Eryk postanowil przestac sie dogadywac z pilotem, wiec spedzilam upojne 20 minut usilujac zhakowac wlasny samochod. Szczesliwie sie udalo (tym razem, ale nie uprzedzajmy faktow), wiec moglam pojechac na badania techniczne. Znowu szczescie w nieszczesciu, gdyz trafilam na nieprzesadnego formaliste, ktory darowal mi przepalona zarowke podswietlenia tablicy rejestracyjnej, za to zaprosil mnie do kanalu i pokazal "o tu pani cos cieknie, prosze to sobie sprawdzic". Sprawdzilam. Istotnie cieknie.
Dojechalam do pracy, ktorej przebieg moze laskawie pomine milczeniem. Wystarczy rzec, ze ilekroc juz zabralam sie za to, co naprawde musze zrobic dzwonil telefon. I szlag bral cala koncentracje i koncept.
Po poludniu zadzwonili rodzice i zamiast ugryzc sie w jezyk przy standardowym pytaniu "jak samochod?" powiedzialam zgodnie z prawda, ze cieknie. Zupelnie przekreslilam tym szanse na chocby chwile spokoju. Po 17 dalam spokoj robocie, uznajac, ze to wybitnie nie moj dzien i pojechalam do pierwszego z brzegu warsztatu, gdzie dowcipny pan wlasciciel powiedzial, ze kapie mi z klimy i zafundowal wyklad o dzialaniu lodowki. Nawet sie ucieszylam, ze taka ze mnie blondynka. Drugi pan mechanik, o przezwisku Malysz (uslyszalam cala historie o tym, dlaczego akurat taka ksywka i jak pan malowniczo lecial ze schodow) na moja sugestie, zeby zerknal na wszystkie kolorowe boryga, stwierdzil, ze istotnie ich malo i mam sobie dolac. Wedle metody - brazowe do brazowego, rozowe do rozowego, niebieskie do niebieskiego. Ucieszylam sie znowu, ze taka ta mechanika samochodowa prosta. Pojechalam do domu, po drodze odbierajac tylko trzy telefony od Taty z instrukcjami typu "dolej wody". Potem bylo "nie, jednak nie dolewaj". Przy trzeciej rozmowie, kiedy juz oczyma wyobrazni widzialam jak realizuje opcje "odparuj wode" przez rozpalenie ogniska pod autem, Tata sie zlitowal i powiedzial, ze juz jedzie do mnie z odpowiednia ciecza.
Gdy przyjechal zdenerwowali sie obaj z Erykiem i jeden zaczal krzyczec, a drugi strzelil focha aktywujac immobiliser. Pol godziny pozniej, po trzech awanturach (boh trojcu lubit) zabezpieczenia zostaly wylaczone, a cieknacy plastikowy piprztyk zlokalizowany.
Final dnia jest taki, ze Eryk ostatkiem sil, na resztkach zarowiasto rozowego borygo zostal odstawiony gdzie trzeba, a ja ciapagiem wrocilam do domu.
Wieczorna awaria laptopa tylko trzy razy kazala mi zaczynac pisanie bumagi do skarbowki, ale to juz zupelnie nie moglo zrobic na mnie wrazenia.
Plan na jutro: warsztat, praca, wyslanie pisma. Moze nawet popracuje. I musze chyba nabyc bilet na ciapag, zanim aso zabierze mi reszte pensji.
Dobranoc.

12 lip 2009

Just a perfect day

Budzilam sie chyba piec razy, ale ciagle bylo za wczesnie. Kiedy poludnie minelo ziewnelam i siegnelam po ksiazke. Kiedy ksiazka sie skonczyla, nie bylo rady. Wstalam, opatulilam sie szlafrokiem (znowu ziab), poszlam do szafy po kolejna lekture, po drodze zahaczajac o kuchnie i sniadanie. Potem czytalam, az nie zasnelam. Kiedy sie obudzilam byl akurat czas na obiad, tym razem w bistro za rogiem. Wracajac nabylam desperadosika i cos do jedzenia na jutro do pracy. Teraz popijam sobie do lektury, a zaraz chyba pojde spac. Po paru miesiacach nieustannego imprezowania nie moglam sobie wymarzyc lepszej niedzieli.

6 lip 2009

Synergia

Kolejne wazne slowo na S. I kolejna dawka hermetycznego blogowego sentymentalizmu z cyklu "jakie to my jestesmy stare i jak sie znamy jak lyse konie".
A w synergii chodzi pokrotce o to, ze z osobna kazdy z nas jest fajny, sympatyczny, troszke szalony i minimalnie wredny. Razem tworzymy stado. Ktore podspiewujac "Szatan-szatan", "Robbie Loe d'Amour" czy "Naszym klubem Anderlecht", nad sola i karkowka czyni wspolne plany urlopowe. Ktore przychodzi mi do lozka, gdy czytam przed zasnieciem i prawi komplementy. Ktore tworzy sniadanie mistrzow, z wodka, piwem, korniszonkiem oraz obmacywana dupa. Ktore, gdy w ogrodku Degustatorni braknie miejsca, siada na murku i trawniku, w nosie majac konwenanse. Ktore uprawia bizucrossing, miedzy spacerem, a sushi, w srodku nocy dla odmiany pije herbate, dyskutujac przy niej problemy spoleczne oraz ich podloze. A potem foci, spi 4 godziny i foci duzo dluzej, ale za to z wody. Po odjezdzie stada jestem ledwo zywa, od razu tesknie i jest tak, ze az.
Tak to wygladaly ostatnie 3 dni. Oraz zdaje sobie sprawe, ze odkrywam Ameryke w konserwach.

22 cze 2009

Stado rzadzi, stado uzaleznia. Moje stado.

Znowu Lunia mnie ubiegla. Moze dlatego, ze impreza byla u niej, a ja musialam po owej imprezie dojechac do domu. Jedyne 5 godzin i 350 kilometrow via pkp. Mowilam juz, ze kilometry to dziwki? Bylo genialnie. Chociaz decyzje o tym, ze jade podjelam tydzien temu, wracajac z Jokerem i Nell z belle do Wawy. Chociaz byl to impuls, z gatunku tych - a co mi szkodzi, mam wolny weekend, mam kase na bilet, szkoda byloby nie zobaczyc stada - znowu bylo duzo lepiej niz bym sie mogla spodziewac.
I kolejny raz sentymentalnie powspominam - przygotowywanie 10 blach pizzy w Nogowej kuchni, gdzie juz bezblednie wiem, gdzie co lezy. Nagabywanie Torcika, ze przeciez zostaniemy chetnie jego haremem i zadna dziewczyna, zona, czy kochanka nie bedzie przeszkadzac. Lezenie na trawie w wypasionym ogrodzie. Galaretke, ktora nastepnego dnia jak sie przegryzla byla duzo lepsza. Ludzi, ktorzy przyjezdzali, odjezdzali, wymieniali sie, a w miedzyczasie po prostu BYLI. I posciel w serduszka i to, ze spalam jak we wlasnym lozku i ze... no cholera, co ja poradze, moglabym z Wami zamieszkac na stale. I kominek i Pusie, ktora mimo alergii wyglaskalam. I to, ze mam juz u Nogi swoje wlasne wapno na okolicznosc wiewiorki i stada kotow. I mnostwo pysznego jedzenia, pobicie belleteynowego rekordu pozostalego piwa (tym razem 26 puszek).
Znowu nawiozlam sobie ksiazek, ktore wypelnia mi te dni, kiedy bede z daleka od stada. Kiedy wysiadlam z ciapagu w Gdyni prawie sie poplakalam. A potem w ciagu 3 minut sie rozpakowalam (tak potrafie sie juz spakowac i rozpakowac w kilka minut) i stwierdzilam, ze od paru tygodni nie bylam na plazy i nie wachalam morza. Wiec poszlam na spacer i zupelnie przypadkiem trafilam do Kontrastu na genialny koncert i zimne piwo (jedno w kilku szklankach - copyright by Joker). Lepszego konca weekendu nie moglam sobie zyczyc. A w czwartek wieczorem znowu wsiade w pociag i pojade do stada. Dobra passa trwa. (A przy okazji w ciagu trzech weekendow pod rzad przejade pociagami 3000km. To milosc). :-D

16 cze 2009

Wezmisz czarna kure, czyli przepis na ogorki z czosnkiem

Ingrediencje:
2 kg ogorkow gruntowych
1 lyzka stolowa chili
3 lyzki stolowe soli
1,5 szklanki octu 10%
2 glowki czosnku
3/4 kg cukru
5 lyzek stolowych oleju

How to:
Pokroic ogorki (nie obierac, skorka zostaje) na plasterki, posolic, wymieszac, zostawic na 6h. Zlac sok, posypac chili, wycisnac czosnek, zamieszac.
Zagotowac ocet z cukrem, wylaczyc, dodac olej, zalac tym ogorki. Zostawic na 12h, przelozyc do sloikow, zamknac, nie zjesc od razu. :-)

Hint:
poltorej szklanki octu to niecala butelka. Warto wziac cale 0,5 litra na 2,5 kg ogorkow, a reszte skladnikow ciut zwiekszyc. :-)

Pobelleteynowy spleen, czyli rzecz o nadeptywaniu na grabie

Wrocilam z imprezy. Co w zwiazku z tym moge napisac?
Czy mam brac sobie do serca to, co znalazlam na moim lezaczku? :-D [1]
Podziekowania wlasnie wyslalam na liste belle, ale przeciez kilka zdan nie odda ani uroku imprezy, ani wdziecznosci wzgledem wspolimprezowiczow. Pare rzeczy na zawsze zostanie mi w pamieci. Gdzies miedzy gankiem, a hustawkami skrystalizowala mi sie moja teoria stada. Stada, ktorym sa ludzie. Ci przy ktorych czuje sie jak w domu, ktorym bez wahania oddam klucze do mieszkania, portfel i ostatnie piwo. :-) Stada, ktore mnie bawi, zachwyca, upija, zarabiscie gotuje i sprzata. Widok J, ktory metodycznie zamiata podloge, a potem ja myje cieszyc mnie bedzie w dlugie zimowe wieczory. Widok wypchanego ludzmi ganku, gdzie leje sie alkohol. Widok twarzy, a na kazdej banan od ucha do ucha.
Kurcze znowu sentymentalnie sie robi.
Wiec napisze tu hermetyczny reminder dla siebie za kilka lat, miesiecy, czy dni - pamietaj o grabiach. Pamietaj o tym, gdzie te skurczyklepy [2] leza i nigdy, przenigdy nie przedkladaj opinii innych nad podpowiedzi intuicji.
Przepis na ogorki w nastepnym odcinku za chwile.

[1] tabliczka z napisem "Alkohol szkodzi zdrowiu", demonstracja tu
[2] Luniu, do dluuugiej listy rzeczy, za ktore Cie ubostwiam dolacza nasza glupawka w kolejce do kasy w Tesco :-)

9 cze 2009

Reisefieber

Bardzo lubie te dwa dni przed impreza. Radosc oczekiwania, umawianie sie, logistyke wyjazdowo-dojazdowa. Magie pakowawcza. Zupelnie normalne jest, ze jutro przypomne dziewczynie z Warszawy o pascie do zebow, a facetowi z Krakowa o kolejnych tomach Webera. Podobnie normalne jest to, ze mimo kilometrow i inszych rzeczy, ktore dziela, belleteynowe menu ustalane bylo od miesiaca. Humus, mlekowka, smalec, pigwowka, ogorki z czosnkiem przyjada do Urli z roznych stron kraju. Dzieki blipowi wiem, kto jutro jakie piwo bedzie pil, kto je przywiezie, ze M. pakujac sie waha sie nad szaliczkiem. Lubie ten stan, w jakim sie znajduje. Spakowany plecak, kupione bilety, zaplanowane spotkania na dworcach, ostatnie smsy i maile przedwyjazdowe, pelne dobrego humoru i glupawki. I absolutna niepewnosc odnosnie tego, jaki skill w tym roku zdobedziemy, co bedzie lejtmotivem imprezy, ktora sama w sobie jest od lat przewidywalna. Ciezko potem tlumaczyc tym drugim znajomym, ze tak sie ciesze na wyjazd na wies do domkow letniskowych, podczas ktorego bedziemy pic i ogolnie robic nic. Ciezko wytlumaczyc siniaki, podkrazone oczy, bol w prawym boku i dlaczego mimo to uwazam te wyjazdy za jedna z lepszych rzeczy jakie mi sie przytrafiaja.

28 maj 2009

Lecz naprawde, nie dzieje sie. :-)

Czasem sa takie dni w zyciu zolwia, ze nie ma szans, trzeba by komus przyp... Pech, ze nie mam wrogow, #nowychszefow, czy innych person, na ktorych bez cienia skrupulow wyladowalabym zlosc.
Wiec zamiast tego, nic... po prostu tego nie zrobilam, znioslam z godnoscia. Doczekawszy wieczoru wysmialam sie w towarzystwie wiedzm, ktore zadziwilam moim doborem lektur, a wlasciwie jednej lektury w roznych jezykach. A co mi tam, naucze sie i rosyjskiego, dziadek bedzie dumny. Poza tym nurzalysmy sie w kulturze popularnej Slaska i niestety, choc mieszkania tam taniutkie, to chyba nie jest to region dla mnie. A i alternatywna wizja emerytury, na ktora dorabiac bede zbierajac nieekologiczny wegiel w bieda-szybach, niezbyt kuszaca. Wole Somalie i jacht. :-)
A z innej beczki to staralam sie zrobic dzisiejszemu solenizantowi (a wlasciwie wczorajszemu) niespodzianke. Zadnych wiesci niet, a tak jestem ciekawa czy wypalilo.
Zyzn takaja, ze sobie pojade Czestnova. Dobranoc.

22 maj 2009

#DKJP

Rys sytuacyjny: dosc duzy kraj w Europie srodkowo-wschodniej.
Rys literacki: Makbet, trzy wiedzmy.
Trzy wiedzmy rzucaja urok na swinie (z wylaczeniem tych dwoch, na ktore spada klatwa bezplodnosci).
Dodatkowe didaskalia:
krupnik
pigwowka
okocim
fioletowy szlafrok
orzechowa bejca
czerwone peeptoly
Nie rozumiecie? Nic to, ja tez nie ogarniam tej kuwety.
Czyli sabat.
Bialy Mis dla dziewczyny, a dziewczyn jest trzy. Towarzysza im Cyryl, Szczepan i Maurycy.
A po co to pisze?
Zebym za pare lat, gdy to przeczytam mogla sie smiac do rozpuku. I stwierdzac, ze czlowiek mlody byl i glupi. (Choc sumarycznie wiedzmy podpadaja juz pod wiek emerytalny). :-P
Chwilo trwaj. A otaguje to i tak jako Krakow, bo mimo wszystko ma wiele wspolnego. ;-)

22 kwi 2009

Krakow. Po prostu.

Ubiegla mnie Lunia. Sama siebie tez ubieglam i to dwa razy piszac o Krakowie tu. Sprawdzilam daty, najstarsza notka jest rowno sprzed roku.
Sprawdzilam archiwum mailowe, zarowno rok jak i pol roku temu uzywalam tych samych okreslen.
Pierwszy raz od miesiecy zostawilam w pracy laptopa i usiadlam do od miesiecy nie wlaczanego komputera domowego. Przegladam stare dyski, odkopuje wspomnienia, relacje, maile.
Dziewiec lat temu, w Krakowie, stalam przed teatrem Starym i czekalam na pierwsze realne spotkanie z osoba z "wirtuala". Gadalismy nonstop, jakbysmy znali sie z piaskownicy. Trzy dni pozniej w Pruszkowie czekalam na dziewczyne, ktorej nie znalam nawet ze zdjecia. Wypatrywalam czerwonego szalika. Pamietam, ze bylysmy wtedy w Smyku. Znajomosci trwaja do dzis.
To bylo dawno, dawno temu. Przebiegam mysla kolejne lata, imprezy, przebyte kilometry, wzloty i upadki. Niezmienie tesknie za Wami. Za tymi wszystkimi chwilami - impreza na cmentarzu, na tamie w Myczkowcach, wszystkimi K i ostatnia nasza zabawa na placu zabaw. I mam tylko jedno zyczenie - niewazne kiedy znowu otaguje notke "Krakow" - niech to trwa. Zawsze.

1 kwi 2009

Drogi świecie

Ja do Ciebie z uprzejmą prośbą - kurwa, zwolnij. Daj mi się nacieszyć chwilą. Daj mi czas nacieszyć się nowymi rzeczami wokół, nowymi ludźmi, spotkaniami z przyjaciółmi, urlopem. Daj na spokojnie zaplanować - weekend, popołudnie, spotkanie, życie. Mam chwilowo dość zapieprzu na wszystkich frontach, czasowego ledwie wiązania końca z końcem. Bycia zaskakiwaną, że to, co miało się wydarzyć kiedyś tam, to już - właśnie dzieje się, mija, można tylko powspominać, było, minęło. Że za chwilę jest wielkanoc, a ja jeszcze nie oswoiłam się z myślą, że poprzednie święta minęły, że jest zima, a tymczasem proszę, już wiosna, bazie. Za chwilę zakwitną forsycje, zanim odnotuję ten fakt, zrobię serię wiosennych zdjęć, będzie już lato, będę piła piwo na plaży, zatańczę jesienią na weselu przyjaciela, przyjdzie jesień, pojadę na urlop, będą święta. Nie domagam się dodatkowych godzin w dobie, dni w tygodniu, czy miesięcy w roku. Chcę, by godzina była godziną. Chcę czekać na rzeczy, które planuję, a nie być zaskakiwaną, faktem że już się skończyło i to pół roku temu. Mam dość wspominania w rozmowie przeszłych zdarzeń i stwierdzania, że to było lata temu. Mam dość patrzenia na zegarek - o! już środa, kiedy czuję, że to powinien być poniedziałek.
Za każdym razem kiedy tu zaglądam myślę o tym wszystkim, co powinno być opisane, żeby nie zapomnieć, zachować wrażenie chwili. Tylko wszystkie nastroje, wydarzenia, plany, emocje, bezustannie się dezaktualizują, przychodzi nowe i już nie pamiętam, co ostatnio było ważne, na czym miałam się skoncentrować. Jestem pieprzony speedy Gonzales, co się za chwilę ocknie mając piędziesiątkę na karku i stwierdzając, cholera, kiedy to wszystko minęło, przecież powinnam mieć teraz 18 lat i iść na studia.

12 lut 2009

Sąsiedzi

Jeśli ktoś ma nad sobą sąsiadów to zapewne i oni mają swoją ulubioną kuleczkę, którą regularnie upuszczają na podłogę. A kuleczka robi wtedy: stuuuuk-uuk-uk-uk-uk.
Pewnie i ja mam taką kuleczkę (choć nic o tym nie wiem) i moi sąsiedzi też mogą napawać się tym dźwiękiem.