20 lip 2009

Poniedziałkowo


Ten obrazek dosc dobrze oddaje dzisiejszy dzien.
Po weekendzie ze stadem nic dziwnego, ze nie bylam za bardzo wyspana, gdy rano trafilam na poczte. Moze to i dobrze, bo wezwanie do zaplaty czterocyfrowej kwoty urzedowi skarbowemu podnioslo mi cisnienie. Na tyle skutecznie bym sie obudzila i pocwalowa do domu szukac numeru do skarbowki. Ostatnimi czasy jestem stala klientka tejze instytucji i musze przyznac, ze choc balagan maja nieziemski, do tego stopnia, ze miedzy parterem, a trzecim pietrem opinia na temat tego, jaki formularz wlasciwie rozliczy moje skomplikowane dochody zmienia sie trzy razy, to obsluga jest wporzo. Dzis bylam pod wrazeniem, gdy po przelaczeniu mnie trzy razy, w koncu trafilam na pania prowadzaca moja sprawe, ktora laskawie znalazla moja wplate i zgodzila sie na to, bym wyjasnila watpliwosci pismem, ktore na dodatek moge wyslac im faksem, omijajac stanie w kolejkach. Jedna rzecz z glowy.
Podstepny poniedzialek nie zakonczyl na tym swoich harcow. Eryk postanowil przestac sie dogadywac z pilotem, wiec spedzilam upojne 20 minut usilujac zhakowac wlasny samochod. Szczesliwie sie udalo (tym razem, ale nie uprzedzajmy faktow), wiec moglam pojechac na badania techniczne. Znowu szczescie w nieszczesciu, gdyz trafilam na nieprzesadnego formaliste, ktory darowal mi przepalona zarowke podswietlenia tablicy rejestracyjnej, za to zaprosil mnie do kanalu i pokazal "o tu pani cos cieknie, prosze to sobie sprawdzic". Sprawdzilam. Istotnie cieknie.
Dojechalam do pracy, ktorej przebieg moze laskawie pomine milczeniem. Wystarczy rzec, ze ilekroc juz zabralam sie za to, co naprawde musze zrobic dzwonil telefon. I szlag bral cala koncentracje i koncept.
Po poludniu zadzwonili rodzice i zamiast ugryzc sie w jezyk przy standardowym pytaniu "jak samochod?" powiedzialam zgodnie z prawda, ze cieknie. Zupelnie przekreslilam tym szanse na chocby chwile spokoju. Po 17 dalam spokoj robocie, uznajac, ze to wybitnie nie moj dzien i pojechalam do pierwszego z brzegu warsztatu, gdzie dowcipny pan wlasciciel powiedzial, ze kapie mi z klimy i zafundowal wyklad o dzialaniu lodowki. Nawet sie ucieszylam, ze taka ze mnie blondynka. Drugi pan mechanik, o przezwisku Malysz (uslyszalam cala historie o tym, dlaczego akurat taka ksywka i jak pan malowniczo lecial ze schodow) na moja sugestie, zeby zerknal na wszystkie kolorowe boryga, stwierdzil, ze istotnie ich malo i mam sobie dolac. Wedle metody - brazowe do brazowego, rozowe do rozowego, niebieskie do niebieskiego. Ucieszylam sie znowu, ze taka ta mechanika samochodowa prosta. Pojechalam do domu, po drodze odbierajac tylko trzy telefony od Taty z instrukcjami typu "dolej wody". Potem bylo "nie, jednak nie dolewaj". Przy trzeciej rozmowie, kiedy juz oczyma wyobrazni widzialam jak realizuje opcje "odparuj wode" przez rozpalenie ogniska pod autem, Tata sie zlitowal i powiedzial, ze juz jedzie do mnie z odpowiednia ciecza.
Gdy przyjechal zdenerwowali sie obaj z Erykiem i jeden zaczal krzyczec, a drugi strzelil focha aktywujac immobiliser. Pol godziny pozniej, po trzech awanturach (boh trojcu lubit) zabezpieczenia zostaly wylaczone, a cieknacy plastikowy piprztyk zlokalizowany.
Final dnia jest taki, ze Eryk ostatkiem sil, na resztkach zarowiasto rozowego borygo zostal odstawiony gdzie trzeba, a ja ciapagiem wrocilam do domu.
Wieczorna awaria laptopa tylko trzy razy kazala mi zaczynac pisanie bumagi do skarbowki, ale to juz zupelnie nie moglo zrobic na mnie wrazenia.
Plan na jutro: warsztat, praca, wyslanie pisma. Moze nawet popracuje. I musze chyba nabyc bilet na ciapag, zanim aso zabierze mi reszte pensji.
Dobranoc.

12 lip 2009

Just a perfect day

Budzilam sie chyba piec razy, ale ciagle bylo za wczesnie. Kiedy poludnie minelo ziewnelam i siegnelam po ksiazke. Kiedy ksiazka sie skonczyla, nie bylo rady. Wstalam, opatulilam sie szlafrokiem (znowu ziab), poszlam do szafy po kolejna lekture, po drodze zahaczajac o kuchnie i sniadanie. Potem czytalam, az nie zasnelam. Kiedy sie obudzilam byl akurat czas na obiad, tym razem w bistro za rogiem. Wracajac nabylam desperadosika i cos do jedzenia na jutro do pracy. Teraz popijam sobie do lektury, a zaraz chyba pojde spac. Po paru miesiacach nieustannego imprezowania nie moglam sobie wymarzyc lepszej niedzieli.

6 lip 2009

Synergia

Kolejne wazne slowo na S. I kolejna dawka hermetycznego blogowego sentymentalizmu z cyklu "jakie to my jestesmy stare i jak sie znamy jak lyse konie".
A w synergii chodzi pokrotce o to, ze z osobna kazdy z nas jest fajny, sympatyczny, troszke szalony i minimalnie wredny. Razem tworzymy stado. Ktore podspiewujac "Szatan-szatan", "Robbie Loe d'Amour" czy "Naszym klubem Anderlecht", nad sola i karkowka czyni wspolne plany urlopowe. Ktore przychodzi mi do lozka, gdy czytam przed zasnieciem i prawi komplementy. Ktore tworzy sniadanie mistrzow, z wodka, piwem, korniszonkiem oraz obmacywana dupa. Ktore, gdy w ogrodku Degustatorni braknie miejsca, siada na murku i trawniku, w nosie majac konwenanse. Ktore uprawia bizucrossing, miedzy spacerem, a sushi, w srodku nocy dla odmiany pije herbate, dyskutujac przy niej problemy spoleczne oraz ich podloze. A potem foci, spi 4 godziny i foci duzo dluzej, ale za to z wody. Po odjezdzie stada jestem ledwo zywa, od razu tesknie i jest tak, ze az.
Tak to wygladaly ostatnie 3 dni. Oraz zdaje sobie sprawe, ze odkrywam Ameryke w konserwach.