Akurat dobrze się składa, bo mam trochę żółci do ulania, a w takich kwestiach to nie ma jak blogasek. Jest jeszcze oczywiście Blip, ale ciężko mi się wkurza na zaistniałą sytuacje w 160 znakach. Rys sytuacyjny jest taki, że próbuję od firmy, której jestem klientem wydębić pismo. Nazwijmy je uzasadnieniem decyzji. Osobą odpowiedzialną za kontakty z klientami jest pani X, natomiast na pismo może odpowiedzieć tylko pan Y. Skądinąd buc. Nieodpowiadający na maile. W rozmowach telefonicznych czepiający się sformułowań i przecinków, a unikający jak ognia meritum sprawy. Człowiek, z którym nawet na telefon trzeba się "umawiać". (Sprytne, bo na maile nie odpowiada, więc jakikolwiek kontakt jest tak jakby nieco utrudniony). Facet ładnie moduluje głos i słodziutko między słowami umieszcza szpile wymierzone w swojego rozmówce. Facet, któremu zwyczajnie się nie chce kiwnąć palcem, w sprawie, która dla wszystkich współpracowników gościa jest oczywista i jasna. Facet, który myśli, że pochlebstwami pod moim adresem mnie zmiękczy i ugładzi. I wiecie, co? Facet jest moim idolem. Po pierwsze, nie można mu zarzucić, że jest leniwy. Moja sprawa kosztowała go już tyle czasu i energii, że spokojnie dałby radę zrobić to, o co proszę. I to ze trzy razy. Po drugie, zna się na ludziach - wie, że w końcu odpuszcze, bo uznam kłócenie się z głupcem za bezcelowe, zamiast nakablować do szefa Faceta i zrobić ogólną aferę z tego, jak zostałam potraktowana. Po trzecie, nie zna pojęcia kompromis i dogadanie się, chyba że ma do czynienia z silniejszym przeciwnikiem (co wie, bo punkt dwa). Więc jak będę duża to też chcę tak umieć. A póki co chyba poczytam Erystykę. I zacznę przekonywać samą siebie, że podejście pt "z każdym można się dogadać, a kompromisy są dobre" wygląda fajnie tylko na papierze i w testach osobowości, a nie "w realu". |
0 comments:
Prześlij komentarz