10 cze 2011

Reykjavik. Drugi dzień. (napisane 17 maja)

Tutejsza biblioteka publiczna to jeden z większych budynków w centrum. Ma 5 pięter. Zanim doszłam do tej biblioteki (mieści się tam muzeum fotografii) pogoda się zmieniła z pięknego słońca najpierw w deszcz, a potem deszcz ze śniegiem. Miałam do przejścia może 700 metrów.
Poznana wczoraj dziewczyna z Florydy pewnie się cieszy, bo mówiła, że lubi zimno i na potwierdzenie tego latała cały czas w szortach z gołymi nogami.
Płacenie kartą maestro nie wymaga tu nawet podpisu. Sprzedawca przeciąga kartę przez kasę, drukuje sobie świstek i już. Sprawdziłam w trzech miejscach.
Nie mają tu ogólnoświatowych marek. Żadnej algidy, danona, martensów, fruit of the looma, czy levisów. Może w jakimś centrum handlowym poza centrum są, ale w centrum miasta tylko marki lokalne. (I tak, wiem cześć koncernów ma rożne nazwy marek, w poszczególnych krajach, ale logo by ich zdradziło). Jedynie piwo mają oprócz swojego duńskie i brytyjskie).
Tubylcy noszą się ekscentrycznie, prawie każdy ma tatuaz. Albo kolczyki, takie poza uchem.
Znalazłam parlament. Już wiem czemu go wcześniej nie zauważyłam taki niepozorny. A do tego ma ogródek! Taki tyci, ale bardzo sympatyczny i ogólnodostępny.
Monstertruck'i nazywają się tutaj Arctic trucks i są niewiarygodnie wielkie.
Dowiedziałam się dziś ile naprawdę jest stopni. W sensie na termometrze, a nie w prognozie. +7 w słońcu.
Nie ma bilboardow, ani ulotek. Nawet w najbardziej turystycznym centrum jedyna formą zanęcania turystów do wydania pieniędzy stanowią szyldy.
Miejscami nie ma tu chodników. Idzie się wtedy po jezdni lub trawniku. Nawet jeśli to centrum miasta.
Szatnia to po prostu wieszak przy wejściu. Nawet w dużych wielopiętrowych instytucjach. I nie ma mowy o numerkach, czy szatniarzu. Za to w każdym z tych miejsc są wózki dla niepełnosprawnych i dzieci.
Przykład ubioru mijanej na ulicy dziewczyny: elegancki płaszcz, legginsy z 3 paskami, buty trekkingowe, do tego szal w paseczki.
Tradycyjny kobiecy strój jezdziecki z XVIII wieku ma coś a la kominiarkę.
Na starych zdjęciach w tutejszym Muzeum Narodowym po pierwsze nie ma w ogóle grubych ludzi - to pewnie sprawka klimatu. Po drugie - nawet najstarsze zdjęcia są precyzyjnie opisane - kto na nich jest i w jakich latach żył. Chyba nie ściemniają, że tu każdy ma swoje drzewo genalogiczne doprowadzone do pierwszych osadników.
Mnóstwo rzeźb. Jeśli jest gdzieś kawałek przestrzeni, wigoru można upiększyć to stawiana jest tam rzeźba.

0 comments: