20 lis 2008

Dubaj (choc nie do konca), dzien piaty

Safari. Znaczy zadne tam slonie, zyrafy i baobaby. Tutaj safari to wszelkiego rodzaju wyjazdy krajoznawczo-przyrodniczo-rozrywkowe za miasto. Z mnostwa opcji wybralam sobie Grand Canyons, czyli wyjazd w gory i z powrotem.
Z malymi problemami, ktore szczesliwie udalo sie rozwiazac telefonicznie, wyjechalam z Dubaju, razem z francuskim malzenstwem. Wiozl nas bardzo sympatyczny pan przewodnik (nacji nie umiem rozpoznac, skrzyzowanie Hindusa z Chinczykiem na moj gust) w wielgachnym Chevrolecie 4x4. Przez korki przebijalismy sie najpierw do Sharjah - sasiedniego emiratu, tez wypiasionego - wiezowce, mariny, hotele, autostrady, cuda na kiju. Nie tej samej skali, co sam Dubaj, ale tez robiace wrazenie. W Sharjah zabralismy czwarta pasazerke, Wloszke, o jakze wloskim nazwisku Bauhoffer i pojechalismy w kierunku pustyni. Ale nie takiej, ze piaszczyste diuny po horyzont (te sa podobno w innym miejscu i sluza glownie jako atrakcja turystyczna). Tutejsza rdzenna pustynia to lekko pofaldowany piach z kepkami zielonego i nielicznymi drzewkami (tutaj wlasnie trwa zima, czyli okres kiedy z duzym trudem cokolwiek moze wyrosnac).
Pierwszy przystanek to obelisk podarowany Emiratom przez Arabie Saudyjska w podziekowaniu za zachowanie muzulmanskiej tradycji. Nie mam pojecia o co chodzi, ale tak powiedzial przewodnik. A w rzeczywistosci, to gigantyczne cos, stojace po srodku pustyni, niedaleko autostrady.
Przystanek drugi - camel farm, czyli stadko zblazowanych wielbladow, ktore wdziecznie pozowaly do zdjec. Specjalnie dla Pat sfotografowalam camel toe, ale powiem szczerze - wyglada inaczej. :-P
Przystanek trzeci - fish market, na ktorym po rybach pozostal tylko niewyobrazalny smrod, bo samych ryb nie bylo. Jak sie dowiedzielismy od lokalsow, w zatoce Omanskiej jest red tide, ktory wybil wszystkie ryby. Po przyjrzeniu sie morzu, faktycznie jakies takie czerwonawe. Czyli zdaje sie sinice dotarly i tu.
Przystanek czwarty - siurpryza - granica z Omanem. Tak to jest jak sie kupuje wyjazd na podstawie opisu w internecie, tam nic nie bylo o tym, ze jedziemy za granice. No ale tym samym zaliczylam kolejne panstwo. :-) Oman, jak to Oman :-) gory, morze, skaly, wioski i budynki jak wszedzie indziej, czyli od wypasionych rezydencji po lepianki, przy czym lepianki tym sie wyrozniaja na tle krajobrazu, ze maja najwiecej anten satelitarnych ze wszystkich budynkow.
Przystanek piaty - wjechalismy w najwyzsze miejsce gor, gdzie da sie wjechac samochodem, po drodze mijajac ichnie dzikie kozy i samotnego osiolka. W najwyzszym miejscu gor oprocz widokow czekaly na nas osy (czy tez inne ustrojstwo). Jak cale azjatyckie robactwo - gigantyczne, wielkosci szerszenia, brazowe z dwoma zarowiastozoltymi paskami na kuprze. FUJ!
Przystanek szosty - lunch, czyli stajemy w kanionie, panowie przewodnicy (bo jechalismy w dwa auta - drugie dolaczylo do nas przy obelisku i zawieralo dwa jowialne Szwajcarskie malzenstwa, ogolnie strasznie zanizalam srednia wieku na tej wyprawie) rozwijaja dywany na kamieniach, wyciagaja przenosne lodowy i serwuje po salatce, sandwichu, muffinie i jablku. Kuchnia typu fusion w rozkwicie. Znowu stada os, przewodnicy mowia, zeby ich nie draznic, to same odleca. Latwo powiedziec!
Potem zjazd do przystanku siodmego - czyli wyjezdzamy z Omanu.
Przystanek osmy i ostatni - kawa i herbata w korycie wyschnietej rzeki. Ogolnie bardzo fajnie bylo posiedziec w klimatyzowanej terenowce i zostac przewieziona jakies bagatela 450 km. Na koniec przedzieranie sie przez korki w Sharjah i Dubaju.
Po powrocie poszlam na kolacje, czyli tym razem chicken shwarma i special juice w stoliku na ulicy. Pycha i to za jedyne 14 Dhs (z czego 10 za sok). Chyba jutro tez tam pojde, bo naprawde, rewelacyjne jedzenie, a sok to w ogole bomba, wyczulam w nim mango i awokado, reszty skladnikow nie rozpoznalam, ale i tak bede snic o takim soku po nocach.
Plany na jutro to Jumeirah Beach, czyli mam zamiar wykapac sie w zatoce Perskiej oraz Mall of Emirates (ten, w ktorym jest stok narciarski). Mam nadzieje, ze nie nabawie sie anginy od lata i zimy w ciagu jednego dnia. Poza tym zrodla z Polski donosza, ze zimno i pada, i zimno i pada na to miejsce w srodku Europy, wiec trzeba sie przyzwyczajac, ze za dwa dni musze opuscic ten mily i cieply zakatek.
A teraz hurtem zapiski z komorki i notesu, czyli spostrzezenia z drogi i nie tylko.
Bur Dubaj (najwiekszy budek swiata) jest naprawde wielki. Bez problemu widac go z Sharjah oddalonego o jakies dwadziesciakilka kilometrow. Bedzie na zdjeciach.
W Sharjah widzialam tez slumsy. Rojace sie od anten satelitarnych. Prawdopodobnie sa to tutejsze zabytki klasy zero, czyli tradycyjne lokalne budynki sprzed czasow gdy odkryto rope. Malownicze i fajne, niestety nie zdazylam sfotografowac, moze kiedys wygooglam.
Rowniez w Sharjah (w sumie dobrze, ze byly korki, moglam poobserwowac) widzialam meczet z dykty. Taki kompaktowy, akurat do wsadzenia na ciezarowke i przewiezienia w dowolne miejsce. Nawet mial miniaturowa kopulke (srednicy cos 2 metrow). Stal obok tych slumsow, byc moze lokalna spolecznosc nie moze sobie pozwolic na nic lepszego. Mnie ten meczet przypominal taki ciut wiekszy kiosk ruchu.
Akcja boisko w kazdej gminie ma tu postac boisko przy kazdym meczecie. A na serio, to w prawie kazdej dzielnicy jest boisko z duzymi betonowymi trybunami i profesjonalnym oswietleniem (po ktorym wnioskuje, ze to boiska, chociaz cholera ich wie, moga byc i areny do walk wielbladow, czy cus).
Po drodze, na wsi byla buda "Swedish pizza". Gdyz powszechnie wiadomo, ze pizza to cos z czego Szwedzi sa znani na calym swiecie.
Widzialam tiry. Cale sznury wielgachnych ciezarow z przyczepami jadace od lub do rownie gigantycznych cementowni (z czegos musza budowac te swoje nowe dzielnice). I jakim cudem na drogach, po ktorych jezdza te giganty, na drogach w kraju, gdzie temperatura dochodzi i do 50 stopni nie ma ani sladu kolein, pozostaje dla mnie zagadka.
Ruch uliczny poza miastem to tez ciekawostka. Jezdzi sie dokladnie jak w Ameryce. Czyli przepisowo. Nikt gwaltownie nie zwalnia, nie przyspiesza (byloby ciezko, samochody to w 100% automaty), przez cale 8 godzin widzielismy tylko jednego wariata, ktory jechal jak Polak (czyli duzo szybciej niz pozostali i ciagle zmienial pas).
Na zwalnianie przez skrzyzowaniami, swiatlami, rondami maja tu sprawdzony sposob - progi zwalniajace. Tyle, ze rowniez na drogach szybkiego ruchu (gdy np zblizaja sie do miasta).
Na jednym z bilboardow byla postac szejka w pozie z obrazu "Jezu ufam Tobie". Uniesiona prawica wskazujaca niebo, swiatlosc rozchodzaca sie od postaci. No i tez brodaty. Nie zdazylam zrobic zdjecia, bo mnie zatkalo. :-)
Na Sheikh Zayed Road widzialam European Veterinary Clinic. Widac szkoly dla weterynarzy tez tu nie maja.(Bo to, ze w Jumeirah bylo Jumeirah Veterinary Center o niczym nie swiadczy).
Nie wiem, czy juz pisalam, jesli tak, to sie powtarzam, ze w calych Emiratach nie ma ani jednej akademii medycznej. Lekarzy sie importuje skad tylko sie da, a na trudniejsze operacje, na ktorych leczenie nie ma tu infrastruktury wysyla sie pacjentow za granice. I mowimy tu o publicznej opiece zdrowotnej dla obywateli tego panstwa. Expaci maja (albo i nie) opieke medyczna zapewniona przez pracodawcow, stad wprost zatrzesienie roznego rodzaju medical practice, medical clinic, etc. A panstwowe szpitale nazywaja sie np Iranian od narodowosci medykow, ktorzy tam pracuja.
Jesli mowa o weterynarzach - poza bezpanskimi kotami i golebiami widzialam w miescie tylko jedno zwierze - jakas dziewczyna wyprowadzala beagle'a. Wspaniale psy, nawet w Dubaju sie na tym znaja. :-)
Na ulicach nie widac mieszanych grup, w sensie, albo idzie grupa facetow, albo kobiet, albo jednostki, abo pary. Zdaje sie, ze zycie towarzyskie Dubaju (nie mowie o turystach ani bialych expatach, bo ci stanowia wyjatki od reguly) nie przewiduje opcji "pojde z grupa znajomych na kebaba". Moze dlatego, ze dostep do piwa maja tu tylko turysci i biali expaci. :-)
Toalety. Wlasciwie to musze to urzadzenie sfotografowac, w kazdym razie toalety sa europejskie. Czasem trafi sie bidet. Zazwyczaj jest papier toaletowy, natomiast wszedzie przy sedesie jest cos na ksztalt weza ze sluchawka prysznicowa, ktorym mozna sie umyc. Co kraj, to obyczaj.
Sklepy, przynajmniej w Deira i Bur Dubaju zmieniaja swoj wystroj wraz z zapadnieciem zmroku. Kiedy robi sie ciemno zaczynaja wygladac jak skrzyzowanie wystawy przed swietami bozego narodzenia z Times Square w NY. Czyli chodzac po miescie w dzien kieruje sie nazwami sklepow i asortymentem, a w nocy kolorami neonow. (Wiem, ze do internetu, ktory jest w zaulku musze skrecic w lewo przy migajacym czerwono-zielonym, a potem w prawo przed czerwono-granatowym).
Jeszcze z wrazen z Dubai Mall, bo wlasnie dotarlam do notatek:
- winda gra dla Elizy :-)
- maja tam Tiffany'ego i Rolexa (no dobra nie ma sie czym emocjonowac, ale wczesniej nie widzialam na wlasne oczy :-)
- w ramach rozrywek (obok tych, o ktorych juz pisalam) byly pokazy akrobatek na linie
That's all for today folks.

3 comments:

Anonimowy pisze...

Co do toalet to muzułmanie uważają wcieranie nieczystości papierem za pomysł dziwaczny i niepraktyczny, nieczystości należy zmyć. W zasadzie trudno odmówić racji.

A co do piwa i gorzały to nie wierzę, owszem Allah patrzy, ale znaleziono wiele sposobów - picie pod osłoną nocy czy rozcieńczanie alkoholi z dużą zawartością olejków wodą, żeby wyglądało jakby się piło mleko.

PS: relacje rewelacyjne, miło poczytać - zwłaszcza w kontraście do widoków za oknem :) Czekam na zdjęcia.

Meg pisze...

Muzulmanie slusznie pewnie uwazaja, ale my mamy swoja kulture i troche to dziwi. (Toalety na narciarza tez przeciez da sie uzasadnic :-P).
A co do picia to owszem maja (w jednym blogu o Dubaju znalazlam opis nielegalnego sklepu z alkoholem i tego jak don trafic :-P) ale to i tak raczej mniejszosc. Bo ogolnie to tutaj ludnosc nie pije i nie czuc alkoholu.
Zdjecia beda po powrocie - postaram sie, zeby nie lezaly tak dlugo jak np zdjecia z Serpelic, ale tez z rozmyslem nie robilam fotek w rawach i chyba jedyne co zrobie, to je zmniejsze i wrzuce na jakies specjalne konto na picassie.

el pisze...

wiem ze piją np w wozach na kółkach, (np. u naszych budowlańców :-)) tylko nie pamietam jakie bylo tlumaczenie. Pozdrowienia Megi, nie powiem, zebym Ci nie zazdroscila!