29 lis 2008

Londyn, dzien szosty

W ktorym caly dzien, od rana do nocy padalo. Poniewaz dzis ma byc jeszcze gorzej (ale juz widze, ze nie jest - wczoraj o tej porze przez ulice przelewal sie deszcz) zdecydowalam sie pozwiedzac ostatnie atrakcje na swiezym powietrzu, czyli Notting Hill i Portobello Market oraz Covent Garden. Przy okazji nauczylam sie, jak jednoczesnie trzymac parasol, torbe i aparat i zrobic zdjecie. Portobello zachwyca malowniczoscia i odstrasza asortymentem - otoz obok antykow i rekodziela, maja tak dobrze znane z polskich realiow budy ze skarpetkami i gaciami.
Potem wsiadlam w autobus i pojechalam do Covent Garden. Przy okazji zrozumialam dlaczego w metrze (niezaleznie od pory, choc w szczycie jest najgorzej) jest zawsze full ludzi, a autobusy jezdza puste. Trasa, ktora metrem pokonalabym w 15 minut, autobusowi zajela godzine. Ale za to moglam podziwiac widoki. Z autobusow korzystaja glownie ludzie starsi (w metrze idac z laseczka mogliby zostac stratowani) i matki z wozkami - gdyz tutejsze metro, choc wspaniale, w nosie ma usuwanie barier architektonicznych - udogodnienia dla niepelnosprawnych sa na co nowszych stacjach - czyli na peryferiach. Stacje w centrum to schodki i platanina waziutkich korytarzykow.
Po Covent Garden poszlam na obiad - pudelko z obiadem z Tesco do ogrzania w kuchni. Ale za tymi pudelkami z Tesco to jeszcze zatesknie, za 3 funty mozna miec caly zestaw obiadowy - chudziutki kurczak w sezamie, brokuly i fasolka szparagowa, do tego ryz i sos miodowy. Naprawde dobre. Musze u nas czegos takiego poszukac. No i jak zapewniaja, jest to w pelni organiczne, ekologiczne i low fat (oni tu maja swira na punkcie zdrowia i ekologii).
Na 17 pojechalam na Evesong (po naszemu nieszpory) do Westminster Abbey, gdyz jak sie reklamowali, na tym nabozenstwie co dzien mozna sluchac ich choru. Jak napisali tak bylo.
Wchodzac do kosciola od razu podchodzi pan lub pani z ichniego Semper Fidelis (z tym, ze tutaj srednia wieku to 40 a nie 80 lat) i prowadzi do wolnego miejsca. Cos jak w restauracji. :-) Nabozenstwo rozpoczyna sie "Good evening, ladies and gentlemen". A chor faktycznie jest i spiewa. Ot tak, co dzien od ilustam set lat, chlopcy i panowie w bialo-czerwonych strojach, a chlopcy do tego te koronki pod szyja. I w stallach maja te lampki, jak na zdjeciach. Potega tradycji. :-)
Po nabozenstwie pojechalam do Tate Modern, na ktorym sie srodze zawiodlam i teraz bede jechac po sztuce nowoczesnej.
Zeby nie bylo, to budynek mi sie podobal, ale reszta juz nie. Polece punktami, bez komentarza moze, bo ten komentarz by byl z grubsza taki sam do wszystkich punktow - wtf?
- Polski akcent w Tate: praca jakiegos polaka (nazwiska nie zapamietalam, zreszta nie warto) - kostki mydla, w roznym stopniu zuzycia, nawleczone na linke. I tak 5 metrow tego.
- Jedna z prac, zajmujaca cala sale (niemala) to bialy neonowy napis "the whole world" literami moze pol metra wysokosci, czcionka normalna.
- Im bardziej wspolczesne malowidlo tym wieksze jego rozmiary. Mozliwe, ze w sztuce nowoczesnej brak umiejetnosci namalowania czegos interesujacego, rekompensowamu jest iloscia zamalowanej powierzchni.
- Duzo zbereznosci i to koniecznie pomieszanej z przemoca, krwia i ekskrementami. Bue.
- Zle zdjecia. Duzo bardzo zlych zdjec. Znacznie mniej zdjec dobrych i interesujacych.
- Szesciany z luster i inne duperele, dla ktorych moim zdaniem miejscem idealnym bylaby IKEA.
- Bazgroly na kartce. Prawdziwe bazgroly, zero sladu ksztaltu, albo pisma, czegokolwiek - zatytulowane "no title". Tez tak potrafie. :-)
- Miedzy tym wszystkim dziela artystow nieco bardziej zasluzonych - Monet, Picasso (rozpoznawalne na pierwszy rzut oka, nie dla tego, ze tak wspaniale znam sie na malarstwie, kryterium bylo prostsze - jesli widac, ze obraz jest staranny to mur beton bedzie to jakies znane nazwisko) wszystko przemieszane, gdyz dziela nie wisza chronologicznie, epokami, krajami, czy wg jakiejs latwej klasyfikacji. Nie, skrzydla sa tematyczne, a tematy to np. "Poetry and Dream", czy "States of Flux".
- Dzielo przedstawiajace trzy naturalnej wielkosci ramiona w gescie heil Hitler. Tytul "Ave Maria".
- Najladniejsze rzeczy w calym muzeum byly w sklepie muzealnym. No jasne, za czesc eksponatow nikt by nie dal zlamanego grosza. :-P
A potem wymeczona ta sztuka wrocilam i padlam. Dobrze, ze jutro wracam, bo juz mam szczerze dosc chodzenia. Nadrobilam zaleglosci z calego roku.
A teraz zalegle spostrzezenia:
- Kierowca betoniarki stojac w korku trzymal na kolanach gitare. Moze sobie przygrywal, zamiast sie frustrowac.
- Od wielu stacji metra odchodza tunele prowadzace do glownych "atrakcji miasta". Wczoraj szlam od Science Muzeum tunelem, ktory mial ponad kilometr dlugosci. I nie bylo w nim ani jednej budy, lozka polowego, sprzedawcy, etc. W tunelach graja za to muzycy (licencjonowani przez miasto).
- Lycra is back. W wersji tej z poczatku lat 90tych, tylko teraz te getry musza byc przyduze i sie marszczyc.
- W Westminster Abbey w Lady's Chapel jest przepieknie rzezbiony sufit, ktory jednak ciezko podziwiac, bo jest wysoko i szyja boli od zadzierania glowy. Dlatego turysci moga go podziwiac za pomoca powiekszajacego lustra-gabloty.
- Rowniez w Westminster, cogodzinna modlitwe, na czas ktorej prosza o przerwanie zwiedzania, prowadzi pani ksiadz. Nic strasznego :-), ale wczesniej nie widzialam kobiety ksiedza.
- W muzeum w Greenwich maja urzadzenie opakowujace parasole. Zeby nie kapaly.
- Skoro sklepy maja wystroj swiateczny (a i niektore domy ida w ich slady), na ulicach sprzedaja zywe choinki, to i koled nie moze zabraknac. Wiec od srody np. na Bond Street Station leca koledy.
- Szacun dla ludzi jezdzacych metrem, wiekszosc z nich czyta i to nie tylko darmowe gazetki, ale tez ksiazki. Czesc slucha muzyki, a jeszcze inni graja. Np pan w nienagannym gajerku gral w Solitera na swoim mp3/4/10 playerze.
A teraz ide do British Muzeum, a potem na "Upiora w operze".

0 comments: