21 lis 2008

Dubaj dzien szosty, piatek (to nie bez znaczenia)

Piatek, to tutejsza niedziela. Pobozny muzulmanin powinien wtedy sie udac do meczetu, pomodlic sie i wysluchac kazania. Ja postanowilam zaczac od plazy.
Ze wzgledu na karnacje i potencjalne konsekwencje wylegiwania sie na sloncu miedzy 10 a 15, wstalam o siodmej, co przyszlo mi z duzym trudem, gdyz okazalo sie, ze czwartkowy wieczor, bedacy poczatkiem weekendu ludnosc okoliczna i wspolmieszkancy hotelu (sami hindusi, choc raz widzialam skosnookie malzenstwo) obchodza bardzo hucznie. Juz o 22 zaczelo sie unza-unza, a z hotelowego korytarza dobiegaly gwizdy, okrzyki i walenie w drzwi. Moze faktycznie ludnosc tubylcza zna jakies meliny (nielegalne gorzelnie?), bo zeby tak na trzezwo taka trzode? :-)
Podglosnilam wiec CNN w telewizji i jakos zasnelam.
Rano, zabierajac sniadanie ze soba celem spozycia na plazy, polecialam na autobus. W autobusie nie bylo kobiecych miejsc siedzacych wiec sobie stanelam, w sumie daleko nie mam, ale ku mojemu zdziwieniu jakies skosnookie dziewczynki sie scisnely na podwojnym siedzeniu i pokazaly, ze moge sobie przycupnac. Jak sie potem okazalo, ma to swoje uzasadnienie - kierowca, gdy nie ma juz wolnych miejsc siedzacych dla kobiet i jakas bedzie stala, przestanie je wpuszczac do autobusu. Zreszta w sytuacji, gdy autobus jest pelen, kierowca zatrzymujac sie na przystanku otwiera drzwi i mowi do z reguly calkiem sporej gromadki np. "two ladies, three men". I wiecej nie wezmie, nawet jak go prosic i nawet jesli w srodku jest jakies miejsce. Tlumaczy sie, ze inaczej dostanie jakas kare. (Szczesliwie nie wszyscy kierowcy sie owa kara przejmuja i czasami zabieraja wszystkich chetnych).
W kazdym razie dojechalam na plaze. Ale nie taka, ot jest moze to wysiadam i ide, tylko poszlam do Jumeirah Beach Park, ktory od zwyklego piasku nad morzem rozni sie tym, ze ma toalety, przebieralnie, ratownika i siatki chroniace przed wplywaniem meduz na teren kapieliska. Do tego oczywcie fast food, jakies palemki, laweczki etc. Taka Leba w pigulce.
W przewodniku napisane bylo, ze ta plaza ma przydomek Little Moscow, moim zdaniem zupelnie zasluzony, bo o 9tej na pustawej jeszcze z lekka plazy byli sami Rosjanie. Wielkie babuszki w czepcach kapielowych, z opierscienionymi dlonmi. Taka Iwanowna z Wyboru. :-)
Niestety nie bylo szafek, wiec trudno, rzucilam swoje manele mozliwie blisko brzegu, a potem plusk. Woda nawet ciepla, cholernie slona, generalnie zadna rewelacja, ale kolejny punkt na liscie do zwiedzenia odhaczony. :-) Po kapieli pozwolilam sobie na polgodziny schniecia na sloncu i obserwowanie innych ludzi. W tym wycieczki Japoncow, ktory na owa plaze przyszli w krawatach, a panie w szpilkach). Choc lezalo sie przyjemnie, wolalam nie ryzykowac dalszego pobytu na sloncu i przenioslam sie do cienia. Na laweczce zjadlam sniadanie i widzac tlumy jakie zaczely nadciagac na ten jedyny niehotelowy lecz strzezony skrawek plazy w promieniu 20 kilometrow, szybko udalam sie na autobus powrotny.
To co zobaczylam po powrocie do mojej dzielnicy nieco wbilo mnie w ziemie. Tlum. Nieprzebrany, ciagnacy wszystkimi ulicami. Wiec tak wyglada tu dzien wolny. Tlum najwidoczniej pragnacy rozrywki, czyli zakupow (Carrefour i cala masa sklepow) oraz kina (obok stacji autobusowej jest kino, ktore gra wylacznie produkcje Bollywoodzkie; pod kinem stala nieprzebrana masa Hindusow, widac faktycznie lubia rodzime kino). Z tlumu niosacych siaty Carrefoura, wyrozniali sie ci niosacy charakterystyczne przezroczyste torby z kocami. Albo byla wyprzedaz, albo zaopatruja sie na zime. :-)
W hotelu zostawilam mokre rzeczy i z powrotem pojechalam w kierunku plazy, tym razem "dzikiej", co by porobic zdjecia. Akurat wypadala pora popoludniowych modlow, a ze to piatek, to cos w rodzaju odpowiednika naszej sumy. Z pobliskich meczetow dobiegaly wykrzykiwania nauczajacych, a kiedy weszlam w uliczke z meczetem to zatrzymal mnie tlum mezczyzn. Stojacych. W pierwszej chwili zaskoczenie - dlaczego ten facet przede mna jest tylko w skarpetkach i zamiast isc stoi. Potem zalapalam, ze cala ulica jest zajeta przez tych, ktorym nie udalo sie znalezc miejsca na swoj dywanik w meczecie. Wiec zajeli chodnik... calusienki, na wcale niemalej ulicy byl wylozony dywanikami, na ktorych stali bosonodzy faceci. Niewierni piesi (a bylo ich calkiem sporo) przeniesli sie wiec na ulice lawirujac miedzy samochodami.
Na stacji autobusowej znowu tlumy. Kolejki ciagnace sie przez kilkadziesiat metrow i to do prawie kazdego stanowiska (a tych stanowisk jest ze 60 - nie przesadzam ani troche, to jedna z trzech wiekszych stacji autobusowych w tym miescie). Na szczescie na 8mke czekalo tylko jakies 30 osob, wiec zajelam miejsce startowe i juz po jakiejs godzinie stalam na plazy. Ta byla duzo ladniejsza, ale za to pelna ostrych muszelek, wiec zrezygnowalam z brodzenia w wodzie i tylko porobilam zdjecia. (Na plazy dla turystow pewnie wygrzebuja w nocy wszystkie muszelki).
Potem pojechalam do Mall of the Emirates - centrum handlowego ze stokiem narciarskim. Tu przezylam zawod gdyz bylo tloczno, centrum nie przedstawialo soba nic nadzwyczajnego (ot duzo sklepow w jednym miejscu), stok okazal sie malutka osla laczka z bardzo zuzytym sniegiem (nie wiem jak to robia, ze na zdjeciach przedstawia sie tak imponujaco), a do tego te tlumy! Z poczucia obowiazku zrobilam ze dwa zdjecia, poszlam kupic buty (prognoza pogody donosi, ze w Londynie w niedziele ma padac snieg, wiec w szmacianych adidasach moze byc mi zimno, a Martensy za to, co zrobily moim nogom to powinnam spalic na stosie) i poszlam do kolejki na taksowke, poki byla na 10 minut a nie na 3 godziny.
Taksowka w celach oszczednosciowych podjechalam tylko do Madinat Jumeirah, z ktorego wiedzialam, ze mam autobus. Przy okazji kupilam sobie bilet na jutrzejszy dzien na przejazdzke Big Busem. W drodze powrotnej szczescie do autobusow mnie opuscilo, bo dopiero w czwartym znalazlo sie dla mnie miejsce. Nie bylo jakos szczegolnie tragicznie, bo w sumie czekalam moze jakies 30 - 40 minut, ale trojka Niemcow odpadla i poszli sobie, a kilka osob wzielo taksowke.
Na obiad poszlam do pana od Chicken Shwarma, on chyba cos dodaje do tego soku, bo nie moglam sie oprzec. A poza tym pan mial radoche (bo pamietal mnie) - chyba nieczesto jacys turysci maja odwage jesc u niego.
Spostrzezen dzisiejszego dnia jest malo:
- na ulicy hinduskich sklepow (jednej z wielu) zauwazylam, ze tubylcy wchodzac do sklepu zdejmuja buty (i nie sa to sklepy z dywanami :-) ). Niektore sklepy maja przed wejsciem specjalne poleczki na obuwie.
- o ile drogi sa asfaltowe, to skrzyzowania czesto sa z kostki brukowej
- w mojej dzielnicy ulice handlowe sa "tematyczne" - odziezowe, zegarkowe, krawieckie, komputerowe, jedzieniowe. Szczegolnie zafascynowala mnie ulica komputerowa. Tutaj normalne jest, ze sklepy niejako wylewaja sie na zewnatrz zajmujac pol chodnika. Ale zeby pol chodnika bylo zajete przez pudla z laptopami, monitorami i procesorami? Wow. I bylam tez na ulicy, na ktorej prawie kazdy sklep ma neon, albo witryne z logo Intela. Juz ich lubie. :-)
- no i samochody. Od kilku dni chcialam o tym napisac. Ze tu jest pod tym wzgledem jak w ameryce. Potezne pickupy, terenowki, Hummery, limuzyny (Infiniti w duzych ilosciach). Wszystko nowe, lsniace i wielgachne. Do tego duza liczba busow i busikow, ktorymi poruszaja sie pracownicy budow i hoteli - te juz nie takie wypasione, raczej takie bardziej azjatyckie (przynajmniej tak wychodzi z ogladanych filmow), albo tez marki TATA.
I to by bylo na tyle.
Jutro objazd Dubaju z Big Busem, ostatnia okazja zrobienia zdjec, potem jakis obiad, (pewnie jeszcze internet, choc nie wiem czy zdaze), a potem znowu w samolot, by w niedziele rano obudzic sie w Londynie, skad tez mam zamiar pisac. :-)
BTW, widze ze ktos ode mnie z pracy podczytuje tego bloga. :-) Zatem pozdrawiam serdecznie i zapraszam do ujawnienia sie. :-)

1 comments:

Kosmo pisze...

Mym pytanie, no nie moge sie doszukac nigdzie informacji. Jan Kulczyk inwestowal w Dubaju, te inwestycje ostatecznie powstaly? Wiesz cos o tym?