23 lis 2008

Londyn, dzien pierwszy, rano.

Ja sie k*wa pytam, co to ma byc???
Po bezproblemowym wylocie z Dubaju (odwieziono mnie na lotnisko, tym razem kierowca - Hindus jechal jak wariat, ale dojechalam calo), rownie bezproblemowym przylocie do Londynu, wsiadlam do metra, zeby przyjechac do mojego hostelu i ... WTF? Jakies 0 stopni, wieje, pada snieg z deszczem - brrrr... a jeszcze chwile temu bylo 30 stopni. :-(
Poki co czekam na zwolnienie sie pokoju, ale juz mi sie podoba. Jest darmowy internet, sniadanie included, nieograniczona kawa i herbata, kibelki i lazienki odrapane, ale czyste. No i rzut beretem do metra, co w obliczu panujacej pogody nie jest bez znaczenia.
Pani, ktora mnie tu przywitala mowi, ze taka pogoda ma byc przez tydzien. Chyba zaraz zaczne szukac, gdzie tu jest jakis H&M, czy C&A, co by nabyc cieple skarpety (i to, ze widzialam w metrze pania, ktora wsiadla do wagonu prosto z zasniezonego peronu majac na nozkach tylko peeptoe-szpile, to nie znaczy, ze tez musze), grubsze spodnie i moze jakis golf.
A z innych doniesien to z Dubaju do Londynu lecialam jumbojetem. Wiem, nic wielkiego, ale zawsze chcialam czyms takim sie przeleciec. :-)
Z obserwacji dubajskiego lotniska - tamtejsza straz graniczna ma czerwone berety i czerwone skorzane trzewiczki.
Poza tym wybralam sobie (czy chwalilam juz online check-in British Airways? nie, to chwale. A jesli chwalilam to nie zaszkodzi powtorzyc) tak fajne miejsce w samolocie, ze podczas startu widzialam Dubaj by night. I mam zdjecie palmy z lotu ptaka (tej od tego wypasionego hotelu Atlantis).
To na razie. BRB soon. :-)