3 lis 2008

Trzeba sobie radzić, powiedział baca zawiązując buta glistą

Do białości wpienia mnie ostatnio rozkładanie rąk i "nie da się". I marudzenie. Bo przecież tylko tych najważniejszych rzeczy się nie da. Nie da się cudownie uzdrowić chorego na raka. Nie da się wymusić przyjaźni, milości, zaufania. Nie da się magicznie w ciągu tygodnia nadrobić wieloletnich zaniedbań. Ale do cholery, zorganizować rzeczy w sposób znośny się da. Wykonać telefon. Poradzić. Sprawdzić. Uśmiechnąć się. Poczekać parę minut. Dodać w bazie jedno pole na dodatkowe notatki.
Może to niedawna lektura "Delicji Ciotki Dee" Hołówki sprawiła, że zatęskniłam za anglosaskim podejściem. A może to korporacyjny dryl i to, że czerpię osobistą satysfakcję ze znajdowania i rozwiązywania problemów.
A do rozważań natchnęły mnie moje starania się w mBanku o kartę, które trwają, bagatela, 2 miesiące. Znalazłam już 3 błędy w ich systemie komputerowym (spoko, mam do tego talent i przyzwyczaiłam się). Nawet rozumiem, że poprawki tych błędów nie zadziałają wstecz. Mam duże zen i zadowole się przeprosinami i ponownie złożę wniosek/doślę dokumenty. Rozumiem również, że poczta polska gubi przesyłki wśród nich moją kartę. Nie upieram się, że to wina banku. Rozumiem, że panie i panowie z infolinii są słabo opłacani i nie znają się na usługach bankowych. Cierpliwie wytłumaczę obsłudze po drugiej stronie telefonu, że proszę o duplikat i dlaczego opcja "może Pani jeszcze trochę poczeka i ta karta do pani przyjdzie" nie jest dla mnie satysfakcjonująca. Zaproponuję, że w celu obejścia nierzetelności poczty, sama udam się do oddziału banku po odbiór przesyłki. "Nie proszę Pani, nie ma takiej możliwości". To może wyślą mi dokumenty kurierem, choćby i na mój koszt (zamiast płacić za benzyne, zapłace kurierowi). "Nie prosze Pani, w wyjątkowych przypadkach wysyłamy przesyłki niestandardowo na nasz koszt, decyzję o zasadności takiej formy doręczenia karty uzyska Pani w ciągu trzech dni". No tego już nie rozumiem, ręce mi opadają. Jak mi przeszedł wkurw, to cała sytuacja zaczęła mnie na serio bawić.
A tak poza tym? Licznik przekręcił mi się o rok do przodu, co stało się okazją do zwołania bardzo na ostatnią chwilę imprezy halloweenowej. Bardzo fajnej imprezy, dodam.
Niejako w ramach prezentu urodzinowego moj Tata skończył mi robić ściany w kuchni, co jest milowym krokiem na drodze ku końcowi remontu. Jako bonus dorzucił potem obiad (nie żadna knajpa, tylko sam siedział w kuchni i gotował) i kino.
Pod wpływem impulsu kupiłam dziś agd do kuchni. Po prostu zalogowałam się na stronie i kupiłam. Bo mam już dość zwiedzania sklepów, porównywania cen, funkcji i cholera wie jeszcze czego. Skoro te ileś tam lat radzę sobie bez opuszczanych grzałek do grilla, wskaźników nabłyszczacza i specjalnego palnika na wok, to mam szansę siłą przyzwyczajenia dociągnąć do emerytury. A potem to już tylko jacuzzi na jachcie, swieży tuńczyk z grilla i drinki z palemką. :-)
I tym optymistycznym akcentem (bo przecież mogłabym jeszcze tak parę stron maszynopisu ciągnąć, w końcu bez przerwy coś się dzieje) - dobranoc!

2 comments:

Anonimowy pisze...

Miałaś mi pożyczyć te Delicje, upominam się, upominam (choć nie wiem kiedy je przeczytać miałabym...).

A co do rozkładania rąk, to ja jednak je rozkładam i marudzę, bo mi doskwiera, iż "Nie da się wymusić przyjaźni, milości, zaufania". Ale ty właściwie nie o tym, więc już się nie wtrącam;).

Jeszcze raz przepraszam, że mnie nie było w piątek.

Anonimowy pisze...

Delicje czytałam, muszę je wyszperać na półkach, bo znów nabrałam ochoty. Co do pisania, to się nie krępuj. Wrzucaj choćby 10 stron, byle z tabulatorami ;-) Lubię czytać.