18 lis 2008

Dubaj, dzien trzeci. Bardzo meczacy...

Znowu zaczynajac od listy spostrzezen... Bo mam taki patent, ze jak cos widze dziwnego itp, to zapisuje w komorce lub notesie i ciezko mi to wplesc w chronologie wydarzen. Jesli bede sie powtarzac, to przepraszam.
W terminalu przylotow na lotnisku dubajskim, nad stanowiskami odprawy paszportowej wisi zegar. Ogromny. Marki Rolex.
Z bycia kobieta w kraju arabskim wynikaja niespodziewane przywileje. Kobiety staja pierwsze w kolejce do autobusu (nawet jesli przyszly ostatnie) w zwiazku z czym maja fory, by sie do niego dostac, gdy jest przepelniony. Maja tez wydzielone miejsca w autobusie (trzy pierwsze rzedy), rowniez wygodne, latwiej wsiasc i wysiasc, milo powiewa klima i mozna podczas jazdy konsultowac przystanki z kierowca (z ktorym rozmowa bynajmniej nie jest zabroniona. (Widzialam na wlasne oczy kierowce, ktory wdal sie w rozmowe z pasazerka, po czym siegnal do tylnej kieszeni spodni, wyciagnal portfel, wygrzebal z niego jakis papier i zaczal tlumaczyc, ze to mandat za zatrzymywanie sie w niedozwolonym miejscu, wszystko to nie przerywajac jazdy. Rozmowy przez komorke sa na porzadku dziennym).
Taksowki widzad biala kobiete czekajaca na autobus zwalniaja, trabia i na migi pokazuja, ze mozna sie z nimi zabrac.
Nie ma tirow. Ani jednego. Sa ciezarowki-wywrotki (ale tylko na budowach, na ulicach nie widzialam ani jednej, moze jezdza jakos po nocy?), furgonetki, wielgachne amerykanskie pickupy i hummery, mnostwo autobusow, ale tira ani jednego. (A troche sie na ruch uliczny juz napatrzylam).
Angielski. Angielski, ktory ma pierwszenstwo przed arabskim. Np. regulamin autobusowy jest wylacznie po angielsku. Mapa transportu publicznego tez. Znaki - wprawdzie dwujezyczne, ale to angielska wersja jest wielkimi literami, arabskie szlaczki sa sporo mniejsze.
W centrum handlowym sa organizowane wycieczki objazdowe po tymze centrum. Meleksami.
Rowniez w centrum handlowym, z radiowezla w porach modlitw nadawane sa spiewy muezzina. Jesli ktos chcialby spelnic obowiazek religiny jest przewidziane stosowne pomieszczenie (Prayer Room).
A teraz jazda chronologicznie z dniem dzisiejszym.
Poniewaz w dniu mojego przyjazdu tutaj zmienily sie rozklady autobusowe (ktore mialam tak slicznie powypisywane! I przygotowane marszruty i w ogole!) musialam wstac wczesnie rano, przeplynac abra przez Creek i przez Gold Souk i uliczki niczym stadion dziesieciolecia przebic sie do stacji autobusowej po drugiej stronie rzeki.
Na szczescie bez problemu znalazlam stanowisko, z ktorego odjezdzal moj autobus, na nieszczescie kolejka do niego byla dluuuga. (Zwyczajem anglosaskim tutejsza ludnosc w oczekiwaniu na autobus formuje na przystanku kolejke). Na szczescie obok byla kolejka dla kobiet, duzo krotsza. :-) W kolejce dla kobiet, poza azjatkami staly trzy Rosjanki i dwie Amerykanki. Pocieszylo mnie to, ze nie moze byc tak zle z tutejszym transportem autobusowym, skoro korzystaja z niego tez inni turysci.
Autobus sie jednak spoznial, a ja martwilam sie coraz bardziej czy zdaze na 10 do meczetu (jedynego w Emiratach, ktory moga zwiedzac nie-muzulmanie). Zdazylam na styk.
Wyklad w meczecie byl bardzo fajny, prowadzili go facet i kobieta, oboje w tradycyjnych strojach, oboje wolontariusze centrum szejka, o ktorym to centrum (a i szejku pewnie tez) pisalam juz wczoraj. Facet w stylu z lekka demagogicznym tlumaczyl, ze islam to religia pokoju i na czym polega. Odzegnywal sie jednoczesnie od terroryzmu i od wszystkiego, co zle. Jasne, ja tez sie moge odzegnywac od moherowych beretow i ojca Rydzyka, co nie zmienia faktu, ze oni istnieja. Potem mowila kobieta. Skadinad ciekawe jest to, ze wolontariuszkami w centrum (przynajmniej w tych dwoch przypadkach, na ktore trafilam) sa cudzoziemki, ktore wyszly za maz za Emiratczykow i przeszly na islam. Moze sie czepiam, ale gdyby o wolnosci kobiety w islamie mowila do mnie arabka, z tradycyjnej rodziny i w ogole, bardziej by to do mnie trafilo. Ale ogolnie mowili ciekawie i na temat. A takze nie wahali sie odpowiadac na pytania (fakt, ze publicznosc nie byla specjalnie wredna jesli chodzi o zadawanie pytan politycznie niepoprawnych, ale byli to w wiekszosci amerykanie, badz anglicy).
Po wyjsciu z meczetu chcialam znalezc kolejny heritage house, bardzo zachwalany w przewodnikach i na forach internetowych, ale niestety poleglam. Po godzinie lazenia (znowu wypadlo w porze najwiekszego slonca), wypiciu litra wody (nigdy w zyciu nie pilam tyle wody co teraz, wlasciwie to poza woda nic nie pije), wysluchaniu przeprosin od kilku tubylcow, ze niestety nie wiedza, gdzie jest ta ulica, poniechalam szukania i poszlam na autobus. Jak juz wieczorem jechalam przez ta sama ulice, to wypatrzylam, ze poszukiwany przeze mnie Heritage house byl dokladnie 200 metrow od miejsca, w ktorym sie pytalam. Casus Holowki i domu kredytowego. (Jak ktos nie zna, to marsz czytac: Delicje ciotki Dee, Teresa Holowka, obdarowalam juz tym tyle osob, ze prosze sie nie wymigiwac, ze nie ma od kogo pozyczyc, a poza tym jest w antykwariatach). :-)
Nastepny na tapecie byl Burj Al Arab i Madinat Jumeirach, pierwszy niestety tylko z zewnatrz, gdyz do siedmiogwiazdkowego przybytku nie mozna sobie ot tak po prostu wejsc. Moze i dobrze, bo juz z zewnatrz wzbudzil mieszane uczucia. Znaczy ladne to wszystko, pieknie wkomponowane, na pewno bardzo drogie (czytalam, ze maja tam bogwieilocalowe plazmy oprawione w prawdziwe zloto, a zeby hotel "sie zwrocil" musialby byc bez przerwy w 100% zabukowany przez najblizsze 400 lat). Porobilam wiec zdjecia i poszlam do Madinat Jumeirah - stylowego kompleksu handlowo hotelowego w klasycznym stylu arabskim, ad. 2002. Tez ladnie, przypadkiem zupelnie trafilam na probe choru i orkiestry Dubai British School. Grali i spiewali uroczo, bardzo milo sie przy tym spacerowalo. Obeszlam ta czesc hotelowa, ktora dalo sie obejsc (czesc kompleksu polozona jest na wyspach, dostep tylko dla gosci), zajrzalam przez okno do ichniego spa i zobaczylam jak marnuje sie w nim basen o olimpijskich rozmiarach. Otoz stal sobie pusty i sam, dogladany tylko przez przysypiajacego ratownika. (Dodam, ze to spa miesci sie w hotelu, ktory ma dobrych kilka tysiecy miejsc noclegowych).
Po obfoceniu tych wszystkich cudow, poszlam znowu na autobus. Znowu odczekalam solidne 20 minut az przyjedzie. (Ale, ale.. nie tak, ze odczekalam, smazac sie w sloncu i przestepujac z nogi na noge. Tutejsze wiaty autobusowe sa zamykane, klimatyzowane w ciagu dnia i maja bardzo wygodne siedziska). W kazdym razie jak juz nadjechal przemiescilam sie w kierunku dzielnicy (?) ktora sie nazywa Dubai Marina. Od "starego" Dubaju jest oddalona o jakies 30km i jest... wypasiona, rozgrzebana, w rozbudowie, chaotyczna, gigantyczna, zapierajaca dech w piersiach... wlasciwie nie wiem, do czego to porownac, bo w zadnym ze znanych mi miast nie widzialam czegos takiego. No i pewnie drugiego takiego miejsca nie ma na swiecie. Wroce to pokaze zdjecia i tyle. Marine przebieglam kurcgalopkiem, bo zachodzilo slonce, a po zmierzchu to na zdjeciach juz mniej widac. W ostatniech chwili przed zachodem, wahajac sie, czy pojsc do Starbucksa (wszechobecny tutaj) czy zobaczyc co jest za takim jednym budynkiem, poszlam jednak za budynek i to byl bardzo dobry wybor. Za budynkiem byly - parking, jakies 1,5 km na 300m wymiary, dzika plaza, autobusy dowozace robotnikow na budowy, tlum tychze robotnikow, oraz WIDOK. Na port (ponoc najwiekszy na swiecie, jak zreszta wszystko tutaj). Na zachodzace slonce. Na sztuczna-wyspe palme, na hotele i dzika plaze, gdzie obok zakwefionych muzulmanek paradowaly laski w bikini.
Wlaczyl mi sie paparazzi mode i w ciagu kwadransa zrobilam chyba z 200 zdjec. (Z calej mariny mam ich chyba z 500).
Obejrzalam zachod slonca nad zatoka perska. (Bylo to tez pierwsze miejsce, gdzie o zmierzchu nie slychac nawolywan z meczetow. Gdyby nie jakis odsetek ludnosci w tradycyjnych szatach, moznaby zapomniec, ze jest sie w kraju muzulmanskim, gdzie w innych dzielnicach co 200 metrow jest meczet - w calym Dubaju jest ich podobno 1300).
Po czym poszlam promenada (czesciowo jeszcze under construction) szukac taksowki. Kiedy juz zwatpilam, ze takowa znajde, poszlam na przystanek autobusowy i tam, voila, ledwo stanelam i machnelam i juz moglam sie rozgoscic w milym klimatyzowanym wnetrzu. Poniewaz juz bylo po zmroku obejrzalam jeszcze marine by night (wow... zeby to obejsc i obfotografowac trzeba by kwartalu, a nie 2 godzin) i podjechalam do Ibn Batutta Mall. Nie chcialam bynajmniej ogladac sklepow, ale samo centrum handlowe, ktore tutaj pelni role taka, jaka np w Paryzu Pola Elizejskie. W ekspresowym tempie oblecialam toto i zrobilam zdjecia (bede potem jak japonski turysta, w domu ogladac miejsca, w ktorych bylam, cos mi sie zdaje) i znowu taksowka pojechalam do Madinat Jumeirah, zeby obfocic je by night. Przy okazji znowu popodziwialam Marine z przyleglosciami oraz posluchalam koncertu owej angielskiej szkoly (koncert charytatywny na rzecz tutejszego czerwonego polksiezyca). Tlumy walily na to takie, jakby wystepowala gwiazda swiatowego formatu. Co prawda nie wiadomo czyje dzieci tam wystepuja. Mialam sie okazje przyjrzec sie im wczesniej w ciagu dnia i nie sa to zwykle dzieci. Zwykle 10latki nie nosza na reku np. zegarkow od Dolce&Gabbana.
Potem tylko malo ekscytujacy powrot autobusem do hotelu (bo to, ze musialam bardzo prosic kierowce, zeby mnie wzial (bus is full, is full, next bus, ktory cholera wie, kiedy bedzie, na ten czekalam 25 minut), stac przez pol trasy (bagatela 30 km, cos jak z Chelmu na Obluze, by odniesc rzecz do trojmiejskich realiow, za to autobus przebywa je w 30 minut, sprawdzilam) i ostatkiem sil dowlec sie do internetu, zeby to wszystko pospisywac. :-)
A zeby dopelnic opowiesci, bo Mama, jak to Mama, pyta sie czy cos jem, zdam relacje z mojego menu. Wiec wyprobowalam: burzujska knajpe z potrawami Arabskimi - bdb, pizze - srednia, arabski lepszy fastfood z kebabem, ale takim na talerzu - srednio. Do tego zywie sie ciastkami francuskimi z Carrefoura (nie widzialam tu piekarni, a w sklepach "lokalnych" tylko pieczywo tostowe), bananami i hektolitrami wody. Troche boje sie pojsc do jadlodajni, do ktorej chadza tutejszy everyman, ale moze jutro sie odwaze, zwlaszcza ze z egzotyki widzialam knajpe nepalska (w podrzednym zaulku ma szanse byc oryginalna) i hiduskie jedzenie wegetarianskie. Musze konczyc, bo hindus wygania. Bye.

2 comments:

Anonimowy pisze...

Zwykle lokalnych specjałów można bezpiecznie próbować o ile próbuje się jednocześnie lokalnej gorzały :)

Meg pisze...

LOL, Biesu oni tu nie maja lokalnej gorzaly! Z nielokalna jest tez ciezko. Anyway, dzis sie odwazylam na oryginalna masale, zobaczymy w jakim stanie bede jutro. :-)